Nie, w Polsce nie ma torów

Logo Facebook Logo Twitter Logo Linkedin

Co jakiś czas dochodzi do wypadku przy dużej prędkości, gdzie za kierownicą siedział ktoś młody. Najczęściej wtedy nakręcana jest duża medialna nagonka na… w sumie wszystko – samochody, młodych ludzi, prędkość wyższą niż 30 km/h, ale może dałoby się przy odrobinie dobrej woli tych wypadków uniknąć?

Zdjęcie samochodu
Strzałka wskazująca na artykuł

Kliknij, żeby wyświetlić galerię! (1 zdjęcie)

Jeśli ktoś chce pojeździć u nas w kraju szybciej to nie ma takiej możliwości. Koniec, kropka i nie podlega to żadnej dyskusji. Między bajki można włożyć „argument”, który widziałem niezliczoną ilość osób od internetowych specjalistów od wszystkiego – „ale przecież są tory”. No, są. Tylko jeśli jesteś pracującym człowiekiem jak większość osób w tym kraju to praktycznie nie ma szans, żeby na track day się dostać. I mówię to z perspektywy osoby mieszkającej w Warszawie, a nie chatce zabitej dechami w środku lasu.

Wydarzenia w 9/10 przypadków są organizowane w chorych godzinach i żeby nie być gołosłownym – Słomczyn, trening od 9 do 15 w… czwartek. Łódź, ok – jeden trening (na cały miesiąc!) w sobotę od 10:30 do 13:00, a pozostałe? Poniedziałek, środa, piątek – treningi kończą się najpóźniej o 15… Toruń? Środy od 17 do 20. „Ha! Czyli jest coś!” mógłby ktoś zakrzyknąć. No tak średnio – nawet mieszkając w Toruniu i jadąc prosto z pracy na tor bylibyśmy „na styk”, a co z przebraniem się w wygodne ciuchy czy zjedzeniem obiadu? O dojeździe z innego miasta nawet nie wspominam. Lecimy dalej – Motopark Ułęż? Brak jakichkolwiek wydarzeń.

Na koniec „Crème de la Crème” – tor Poznań. Jakim cudem chyba drugi po Silesia Ringu największy tor w Polsce nie ma strony internetowej? Nie pytajcie mnie, bo nie wiem. Jest jakaś „biedastronka” pod adresem tptd.pl, ale ani nie ma na niej żadnych sensownych informacji, ani nie działa praktycznie wcale, ani nawet nie wygląda. Tragedia, dramat, rozpacz… strony 10-15lat lat temu wyglądały podobnie, ale przynajmniej funkcjonowały poprawnie.

Tu dochodzimy do punktu numer 2 – gdyby te track daye były za darmo albo symboliczne 50 zł to bym to wszystko zrozumiał. Zarówno brak informacji, stron internetowych czy godziny treningów nie z tej planety, ale one kosztują CHORE pieniądze. Napiszę to jeszcze raz – CHORE pieniądze. 300-600 zł za 3h trening, gdzie jeździ się połowę tego czasu to nie jest normalne. Naprawdę, rozumiem, że motorsport jest drogi, ale bez przesady, przecież koniec końców to kawałek (w znakomitej większości niewielkiego co do zasady) placu z poukładanymi oponami i jeden instruktor machający flagami. W godzinach, w których organizowane są treningi nie ma nawet włączonego oświetlenia, żeby jakoś ten koszt uzasadnić…

Na koniec zagadka – kto najczęściej ściga się na ulicy i jest wyganiany „wszędzie, byle nie tu”? Bingo, młodzi dorośli, którzy pracują, nie zarabiają kokosów, a dużą część wypłaty pakują w swoją pasję. I taka osoba (najczęściej zarabiająca w okolicach najniższej krajowej na umowie zlecenie), powinna wziąć dzień wolny i wydać w okolicach 1000zł żeby sobie 1.5h pojeździć na torze. Perspektywa nawet nie tyle nieciekawa, co często nie do przeskoczenia dla większości osób. No, ale wiadomo – „przecież są tory”.

Czego w takim razie bym oczekiwał? Treningów tańszych, częstszych i w normalniejszych dniach/godzinach. Oczywiście to by wymagało dofinansować ze strony państwa, ale szybko przypomnę tylko, że na projekt Izera, który zakończył się fiaskiem wydano więcej niż Tesla potrzebowała, żeby od zera stworzyć całą firmę, zakłady produkcyjne i swój pierwszy, masowo produkowany model. Trzeba tylko sobie zadać pytanie czy naprawdę chcemy poprawić bezpieczeństwo na drogach czy tylko pod płaszczykiem tego hasła stawiać więcej fotoradarów, żeby podreperować państwowy budżet.