Chociaż od premiery elektrycznego wersji kultowego pony cara zdąrzyło upłynąć całkiem sporo wody w Wiśle, to niezmiennie uważam, że takiego tekstu jak ten ciągle brakuje (cóż za skromność!). Ludzie zdążyli się podzieli na dwa obozy, które z grubsza można scharakteryzować jako mniejszych lub większych fanów elektromobilności i "prawdziwych" petrolheadów. Ci pierwsi są zachwyceni - w końcu mogą mieć MU-STA-NGA, który nie jest blachosmrodem! W dodatku jest mega praktyczny do miasta, ale czad! Jak możecie się domyśleć, ja do tej grupy nie należę. Druga grupa niechce słyszeć o elektryfikacji w samochodach w żadnej formie, a 2 litry to może mieć conajwyżej karton mleka, a nie silnik. Do tej drugiej grupy... też nie należę.
Stoję gdzieś pośrodku, uważając, że na wszystko jest czas i miejsce. Jeśli mieszkałbym w domu i byłoby mnie stać na dwa auta to niemiałbym problemu, żeby obok 911 postawić Renault Zoe do kręcenia się w koło przysłowowiego komina. Dlatego też zdradzę Wam sekret, o którym wiem od samego Henrego Forda - Mustang Mach-E jest świetnym samochodem, ale tragicznym Mustangiem. Przebierańcem, jak powiedzieliby zlośliwi. I za to go kocham. Dlaczego?
Bez w owijania bawełnę - bo dał nam Mustanga S650. Bo dał nam Dark Horse'a. Bo dał dam 5 litrowe V8 w czasach, gdy Camaro, Challanger i Charger zostały wyrzucone na śmietnik historii. To chyba całkiem mocne powody, prawda?
Nazwa "Mustang" się sprzedaje i w Fordzie wiedzą to doskonale - nie bez powodu na próżno szukać błękitnego owalu umieszczonego gdziekolwiek na (albo w) aucie. Jednocześnie, jako firma bezlitośnie dostawała po tyłku karami za przekraczanie limitów emisji CO2 i co roku wydawała krocie na kary z tego tytulu.Perspektywy na poprawę ? Brak - w końcu normy emisji spalin są tylko coraz ostrzejsze. Rozwiązanie wydaje się być oczywiste - potrzebujemy czegoś co jak najbardziej tę emisję spalin per samochód zbije, czyli powiedzmy sobie wprost - elektryka. W najpopularniejszym nadwoziu świata, czyli SUV. I w najpopularniejszym brandingu świata, czyli Mustang.
Zadziałało. Od momentu debiutu Mustanga Mach-E sprzedało się około 150 tysięcy sztuk - mniej więcej tyle samo co S550. Oczywiście, spalinowa wersja jest dostępna na rynku od 2015 roku i nie ma tego powiewu świeżości, który podkręca sprzedaż, ale chyba i tak całkiem nieżle jak na "przebierańca"?
Oczywiście nie jestem głupi i wiem, że debiut S650 nie ma być lekiem na złamane serca fanów klasycznej motoryzacji, a poprostu genialnym ruchem marketingowo-biznesowym. Będziesz chciał kupić V8 to... nie masz wyboru i będziesz musiał kupić Mustanga bo fizycznie nie będzie konkurencji, co spowoduje całkiem pokaźne wzrosty w słupkach sprzedażowych. Zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i szczerze? Totalnie mnie to nie obchodzi. Dawać mi mojego Dark Horse'a i świat może się kończyć.
Zdjęcia: materiały producenta